Strona główna Antica Wyprawa dookoła Świata
     
historia 1980-1991 | horn 1998-2000 | śladami polaków 2003-2004
 
 
: Przebieg rejsu

: Mapa

: Wspomnienia

: Galeria

: Księga Gości

: Napisz do nas


: Zamów biuletyn
   


Zagłada miasta Rabaul - str.2

Kokopo jest bardzo nędzną mieściną, położoną u stóp wzgórza, na którym królują potężne zabudowania jakiejś misji. Miasteczko, a właściwie wioska, już na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie olbrzymiego obozu dla uchodźców. Tłumy ludzi snują się bez celu wzdłuż jedynej głównej drogi. Na poboczach, pod gołym niebem leżą wielkie ilości tobołów z dobytkiem i sprzęt ocalały z kataklizmu. Przed jakimś składem widzimy stos wypalonych maszyn do pisania wydobytych spod popiołu i przywiezionych tutaj, zupełnie nie wiadomo po co. Na zaimprowizowanym targowisku trwa masowa wyprzedaż rzeczy wykopanych z popiołu, wszystko za 30 procent ich pierwotnej ceny. Co jakiś czas na ulicach ustawione są drewniane budki z silną obstawą służb porządkowych, przed którymi stoją długie kolejki ludzi oczekujących na zasiłki i pomoc. W pobliżu portu, który tworzy jeden drewniany pirs wysunięty na 200 metrów w morze, siedzą wśród własnego dobytku tłumy ludzi w oczekiwaniu na statek, który ma ich porozwozić po innych wyspach archipelagu. Jak na ludzi, którzy z dnia na dzień stracili prawic wszystko co mieli, nie wyglądają na przygnębionych, żartują, śmieją się i żują orzechy betelu (lekki narkotyk) z wapnem.

Jedyni, których ta sytuacja cieszy naprawdę to Chińczycy, właściciele kilku sklepów spożywczych, sprzedający też alkohol i specjalne, długie papierosy; zamiast bibułki do ich produkcji używany jest papier gazetowy. Ci rzeczywiście mają czas prosperity.

Próbujemy dowiedzieć się czegoś o możliwości wejścia do zasypanego miasta, położonego od Kokopo o około 20 km, ale na razie sprawa wygląda beznadziejnie: trzeba mieć specjalną przepustkę i asystę wojska lub policji. Zasypanego miasta i tego co tam pozostało pilnują silne posterunki. W mieście obowiązuje stan wyjątkowy. Dla reporterów, za których próbujemy się podać, zgody na wjazd do miasta wydawane są w Port Moresby, stolicy Papui Nowej Gwinei. Powoli zaczynam się oswajać z myślą, że nic z tego nie wyjdzie. W końcu, późnym popołudniem wpadamy na pomysł odwiedzenia siedziby misji na wzgórzu. Liczymy, że może coś wiedzą o jakimś polskim misjonarzu w okolicy, u którego moglibyśmy uzyskać protekcję w załatwieniu naszego problemu.

Misja katolicka prowadzona jest przez Niemców i zorganizowana w sposób wzorowy. W poszukiwaniu przeora odwiedzamy kolejno budynki misyjne. W sieni kościoła głównego znajdujemy wmurowaną tablicę z nazwiskami pomordowanych przez Japończyków tutejszych misjonarzy, są wśród nich również nazwiska polskie. W końcu odnajdujemy przeora, chwila rozmowy o tym co nas tutaj sprowadza i przeor bez słowa pakuje nas do samochodu. Jedziemy na drugi koniec rozległej misji, do głównego budynku. W okazałej i bogatej bibliotece, pełnej starych ksiąg, a także okazów fauny i flory przedstawieni zostaliśmy dwóm poważnym panom, którzy od kilku dni buszowali w księgach i archiwum misji. W ten sposób poznaliśmy polskich misjonarzy, braci Zygiego i Bruna z Goroki, w centralnej części głównej wyspy PNG. Bracia też byli zainteresowani odwiedzeniem zasypanego miasta, więc zjednoczyliśmy siły w staraniach. Udało nam się namówić jeszcze na tą eskapadę ojca Vincenta, przełożonego australijskiej misji położonej głębiej w górach.

Po opuszczeniu Kokopo, po dwóch godzinach rejsu, powoli odsłania się scena, na której rozegrał się spektakl o nazwie "Zagłada miasta". A oto pierwszy z bohaterów: wulkan Vulcan, położony na zachodnim brzegu zatoki. Olbrzymia brunatna góra z pumeksu i popiołu już wystudzona i cicha, straszy oczodołami krateru głównego i kilku bocznych. W tle widać zielone wzgórza i bujną papuaską dżunglę. Cała ta olbrzymia góra powstała w niecałe dwa tygodnie. Drugi bohater tej sceny, wulkan Tavurvur, usadowiony na wschodnim brzegu zatoki, jeszcze nie dał za wygraną, dymi i smrodzi siarkowodorem i co jakiś czas, głównie nocą, daje popis swoich możliwości. Tworząc łunę nad rozgrzanym kraterem i wydając pomruki, wygląda majestatycznie i groźnie. W ludziach oglądających to niecodzienne widowisko Tavurvur budzi respekt i jakiś atawistyczny lęk.


   
: Saga rodu Mastersów

: Zagłada miasta Rabaul

: Z Gladstone do Vanuatu

: Z Guadalcanal do Darwin cz. I

: Z Guadalcanal do Darwin cz. II

: Z Guadalcanal do Darwin cz. III

: Z Guadalcanal do Darwin cz. IV

 
     
« poprzednia | 1 | 2 | 3 | następna »
       
               
  Copyrights 1998-2009 (c) Mirek Wąsowicz - All Rights Reserved