Strona główna Antica Wyprawa dookoła Świata
     
historia 1980-1991 | horn 1998-2000 | śladami polaków 2003-2004
 
 
: Przebieg rejsu

: Mapa

: Wspomnienia

: Galeria

: Księga Gości

: Napisz do nas


: Zamów biuletyn
   


Z Guadalcanal do Darwin - Misja w Marienbergu - str.2

O godzinie 6.30 dobija do burty łódź z misji - przypłynął nią ks. Bogdan Zięba - werbista, proboszcz tej misji. Przywozi wiadomość, że Marian i Mariusz są już w misji od wczoraj. Przywieźli natomiast złą wiadomość dla ks. Jurka. W Kombat okradziono parafię podczas nieobecności księdza i zabrano najcenniejszą rzecz - agregat prądotwórczy. Ale ks. Jurek jest dobrej myśli, sądzi, że odzyska swoje rzeczy, ma na to swoje wypróbowane sposoby. Jemy śniadanie na jachcie, ogólna wesołość pomimo zmęczenia, wszyscy odprężeni żartujemy jak mali chłopcy. Po śniadaniu zwiedzamy misję odbudowywaną przez Polaków. Była opuszczona przez szereg lat. Oglądamy nowogwinejskie kangury, krokodyle i papugi. Około godziny 11 wyrusza do Angoram i Kombat druga część ekspedycji - tym razem dużym czółnem. Nie wszyscy z załogi jachtu mieszczą się tam - płyną tylko Andrzej i Maciek. Na jachcie zostaję ja z Mariuszem i ks. Janek. Cały czas mamy zajęcie uwalniając jacht od pływających wysp. Około godziny 2 bardzo duża pływająca wyspa zaczepia się o waterbagsztag i spycha nas razem z kotwicą do tyłu. Mariusz z maczetą zszedł na wyspę i rozcina ją na kawały a ja bosakiem odpycham to na boki i puszczam z prądem rzeki. Jeszcze nie skończyliśmy dobrze z jedną a już mamy robotę z następnymi.

Wieczorem wraca nasza wyprawa na czółnie, ks. Jurek jest zadowolony, odzyskał swoje rzeczy, stosując szkolny chwyt psychologiczny. Dal mianowicie do zrozumienia, iż wie, kto okradł parafię i że płynie aby ukarać winnego, chyba, że ten zdąży oddać to co zabrał wcześniej. I rzeczy wkrótce wróciły na miejsce. Zostajemy jeszcze jedną noc na rzece i rano po pożegnalnym śniadaniu ruszamy w drogę. Droga powrotna do ujścia Sepiku zajęła nam tylko 4 godziny. Jakkolwiek moja opinia o poczynaniach kościoła katolickiego w Polsce jest negatywna, za dużo buty i arogancji w stosunku do tych, którym powinien służyć, to tutaj pozostaję pełen szczerego podziwu i sympatii oraz uznania dla tej grupy polskich księży, dla ich ciężkiej pracy i poświęcenia w tak ekstremalnie trudnych warunkach. Pełni humoru i naturalności wzbudzają sympatię od pierwszego uścisku ręki. Według naszych pobieżnych informacji w całej Papui Nowej Gwinei pracuje od 60 do 80 polskich księży i sióstr. Myślę, że są tu potrzebni i robią bardzo dobrą robotę.

Wracamy do Madang odwiedzając po drodze Alexishafen. Madang wita nas jak starych znajomych. Kilka dni odpoczynku i nowe przegrupowanie. Andrzej i Maciek zostają czasowo wyokrętowani, biorą plecaki, trochę żywności i jadą w głąb lądu - w góry. Przez Gorokę - słynną z produkcji kawy, Mount Hagen, Denglag - odwiedzając polskie misje. Ukoronowaniem tej pieszej wyprawy jest wejście na Mt. Wilhelm liczącej sobie 4509 m. i będącej najwyższym szczytem na PNG. W tym samym czasie przeprowadzamy z Mariuszem Anticę z Madang do Lae, tam też mamy się spotkać z naszymi kolegami. Cumujemy w miejscowym Yacht Clubie i czekamy. Następnego dnia po południu jakieś nieśmiałe pukanie w burtę i widzę naszą załogę stojącą na pomoście, wyglądają na zażenowanych. Pytam co się stało, Andrzej mówi "dawaj wiadra, miski, proszek do prania, przybory do kąpieli i środek przeciw insektom. Mamy pełno pcheł na sobie". Robią totalne oczyszczenie a później opowiadają o wyprawie. Są zafascynowani tym co widzieli. Prymityw sięgający stu lat wstecz i mnóstwo dziwności.

Z Lae ruszamy na wyspę Trobriand. Nieduży archipelag wysp na wschód od głównej wyspy, znany Polakom z działalności na nich prof. Bronisława Malinowskiego, znanego etnografa. Po przybyciu kotwiczymy przy wyspie Kiriwina, gdzie mamy listy polecające do naczelnika wyspy. Spędzamy tutaj cały dzień a na noc stajemy przy innej wysepce w zacisznej zatoczce. Na drugi dzień rano mamy wizyty krajowców, zgłaszają się po lekarstwa i opatrunki. W tym czasie Mariusz z Andrzejem płyną do wioski. Wracają po godzinie bardzo zdenerwowani. Przywożą dwa listy od naczelnika z żądaniem zapłaty 50 kina za postój jachtu przez noc na jego wodach i 50 kina za samodzielne wejście załogi do jego wioski. Listy wręczone zostały przy pełnej świcie młodych wojowników - takich spraw nie można lekceważyć. Mariusz z wielkim tupetem zażądał momentalnie od naczelnika 200 kina zapłaty za to, że jego ludzie weszli na teren naszego jachtu i za to, że kapitan, tzn. ja opatruje ludzi. Wprowadził ich wszystkich w niezwykłe osłupienie, nikt nigdy nie odważył się na takie rzeczy w stosunku do władzy. Zaskoczenie pozwoliło im wycofać się do dinghy i wrócić na jacht. Wyspiarzom przebywającym na jachcie trzeba było wyjaśnić co zaszło i poprosić o opuszczenie pokładu, co zrobili bez najmniejszego szemrania, a my podnieśliśmy kotwicę i w drogę. Na pamiątkę zostały nam list napisany bardzo patetycznym językiem "My naczelnik występujący w imieniu mojego dobrego narodu, itd."


Przeczytaj również inne : Wspomnienia


   
: Saga rodu Mastersów

: Zagłada miasta Rabaul

: Z Gladstone do Vanuatu

: Z Guadalcanal do Darwin cz. I

: Z Guadalcanal do Darwin cz. II

: Z Guadalcanal do Darwin cz. III

: Z Guadalcanal do Darwin cz. IV

 
     
« poprzednia | 1 | 2 |
       
               
  Copyrights 1998-2009 (c) Mirek Wąsowicz - All Rights Reserved