Strona główna Antica Wyprawa dookoła Świata
     
historia 1980-1991 | horn 1998-2000 | śladami polaków 2003-2004
 
 
: Przebieg rejsu

: Mapa

: Wspomnienia

: Galeria

: Księga Gości

: Napisz do nas


: Zamów biuletyn
   


Z Gladstone do Vanuatu - str.3

Początkowo brak wiatru i prąd płynący wzdłuż wybrzeża australijskiego spycha nas na południe, później sytuacja się poprawia i przebiegi dobowe "Antiki" kształtują się około 100 mil na dobę. Kurs na Nową Kaledonię. Jest nas na pokładzie czterech: Mariusz z USA, Maciek z Nowej Zelandii oraz Andrzej i ja z Polski. Portem przeznaczenia na Nowej Kaledonii jest Numea - stolica tej wyspy, reklamowana jako Paryż Pacyfiku. Docieramy do miejsca przeznaczenia 26 października 94 r. w południe i zgłaszamy swoje przybycie w kapitanacie portu. Kapitanat kieruje nas do mariny, gdzie mamy dokonać wszelkich niezbędnych odpraw. Zanim dotarliśmy na miejsce, mieliśmy dwie niespodzianki. Ktoś nas przywołał po polsku z fińskiego jachtu a za dwie minuty podpłynęła do jachtu na dinghy ładna dziewczyna i pozdrowiła nas po polsku. Tą miłą dziewczyną okazała się Małgosia z Melbourne, która właśnie z mężem i córką żeglowała swoim jachtem w tych stronach. Natomiast Polakiem z fińskiego jachtu okazał się Jędrek Prusak, który z całą rodziną, żoną i dwójką dzieci żegluje również dookoła świata. Są już w podróży dwa lata.

Zostaliśmy w Numei kilka dni. Samo miasto nie zrobiło na nas wrażenia Paryża, trochę za brudne i nie bardzo sympatyczne. W przeddzień wypłynięcia z Numei zjawił się na jachcie Didier - Kanadyjczyk, który jakiś czas przebywał w Warszawie. Teraz jest nauczycielem angielskiego na wyspie Lifou w archipelagu Wysp Lojalności. Didier zaprosił nas serdecznie do odwiedzenia jego wyspy, i bardzo ładnie o niej opowiadał. Przyjęliśmy zaproszenie. Wyszliśmy z Numei i początkowo żeglowaliśmy na południe wyszukując przejścia pomiędzy rafami, aby się przedostać na północną stronę wyspy. Bardzo ciekawe widoki i miejsca - szkoda, że nie mogliśmy zostać tam dłużej.

31 listopada raniutko osiągamy Lifou i jeszcze po ciemku wchodzimy do zatoki, która jest wnętrzem krateru wulkanu. O wschodzie słońca cumujemy do nabrzeża w maleńkim porcie. Didier zjawia się na "Antice" około 9 rano i jest zadowolony oraz dumny z naszej wizyty. Chce pochwalić się nami gdzie się da - ale niestety nie mamy czasu na dłuższy pobyt w Lifou. Jemy razem obiad i słuchamy ciekawostek o tych wyspach. Oto dwaj krajowcy zgwałcili białą kobietę i jakkolwiek gwałty na kobietach tubylczych mieszczą się w ich obyczajowości i nie są ściągane - ponieważ Francuzi w sprawy krajowców się nie wtrącają - to w tym przypadku Francuzi zorganizowali ogromną akcję. Była to swojego rodzaju demonstracja siły. Oddziały policji i wojska z helikopterami i psami urządziły potężną obławę i oczywiście winowajców złapano. Oczekiwali właśnie na pokazową rozprawę. Wieczorem żegnamy Didiera, nie może pogodzić się z naszym szybkim opuszczeniem wyspy i jeszcze do ostatniej chwili próbuje nas zatrzymać.

Przeskok do Port Vila na Vanuatu to już tylko 200 mil morskich i po dwóch dobach kotwiczymy w Mele Bay - naprzeciwko głównego bulwaru w mieście. W Vila spędzamy kilka dni, załatwiamy wizy na Papua Nową Gwineę, uzupełniamy żywność, paliwo, wodę i co najważniejsze - zgodę na odwiedzenie południowej grupy wysp. Mamy zamiar odwiedzić wyspy Eromango. Jesteśmy po zawietrznej stronie wyspy i postanawiamy przeczekać tu nasilenie wiatru. Rzucamy kotwicę naprzeciwko wioski Oupongkor. Dwa następne dni poświęcamy na poznanie wioski, jej mieszkańców i okolic. Przy okazji odkrywamy ciekawą historię związaną z tym miejscem.

Zatokę i wioskę odkrył Peter Dillon w roku 1825. Peter był handlarzem drewna sandałowego. Chyba nie zachowywał się zbyt poprawnie i nie pozostawił po sobie dobrego wrażenia, bowiem gdy przybyli tam dwaj misjonarze John Williams i James Harris w roku 1839, zostali przez mieszkańców wioski zabici i zjedzeni. Ten sam los spotkał również w roku 1861 parę misjonarzy z Kanady - Gregora i Elena Gordona oraz w roku 1872 brata Gregora , który przybył tam na poszukiwania zaginionego. Ku ich pamięci postawiono niewielki pomnik ale siłą rzeczy bez szacownych szczątków.

Pogoda zamiast poprawiać się, była coraz gorsza, zaczęło padać. Widzieliśmy, że nie zanosi się na poprawę i zdecydowaliśmy się na opuszczenie zatoki i kontynuowanie rejsu.


Przeczytaj również inne : Wspomnienia


   
: Saga rodu Mastersów

: Zagłada miasta Rabaul

: Z Gladstone do Vanuatu

: Z Guadalcanal do Darwin cz. I

: Z Guadalcanal do Darwin cz. II

: Z Guadalcanal do Darwin cz. III

: Z Guadalcanal do Darwin cz. IV

 
     
« poprzednia | 1 | 2 | 3 |
       
               
  Copyrights 1998-2009 (c) Mirek Wąsowicz - All Rights Reserved